Wolność twórcza to wartość przereklamowana – można dojść do wniosku po obejrzeniu "Słońca". Film powstał przy niewielkim nakładzie finansowym, ale za to bez konieczności przystosowywania produkcji do wymogów rynku. Czym to zaowocowało? Jak z rozbrajającą szczerością wyznał na spotkaniu z publicznością Warszawskiego Festiwalu reżyser, jego film miał opowiadać o "życiu w postapokaliptycznym Buenos Aires, ale w trakcie prac idea trochę się rozmyła i wyszło to, co wyszło".
Trudno lepiej opisać efekt, który widzimy na ekranie. "Słońce" balansuje (a właściwie to stoi w rozkroku) pomiędzy cyberpunkową opowieścią o rebeliantach (ale przeciw czemu się buntują? Z kim i po co walczą? – tego się nigdy nie dowiemy) a formalnym eksperymentem, obnażającym miałkość klasycznej fabuły. Zatem śledzimy tu średnio ciekawe wydarzenia, by zaraz potem przejść do innego narracyjnego porządku, który unieważnia poprzednie sceny. I byłaby to fajna próba poszukiwania własnej stylistyki (może nie nowatorskiej, ale na pewno nietypowej), gdyby nie fakt, że cały film jest strasznie rozchwiany – jakby autor nie mógł się zdecydować, którą ścieżkę ma obrać: czy chce opowiedzieć jakąś historię, czy wejść w dialog z historią kina. Nie udało mu się ani jedno, ani drugie.
A jednak jest w "Słońcu" kilka dobrych pomysłów, kilka zaskakujących elementów demistyfikujących filmową fikcję: jedna z postaci narzeka, że nie została głównym bohaterem filmu, motor okazuje się być dwuwymiarowy itp. Jest też kilka oryginalnych dowcipów. Mój faworyt: Los Bonitos to kanibale w koszulkach Greenpeace’u. Nasi bohaterowie, których Los Bonitos chcą zjeść, mówią do nich: - Zacznijcie jeść ziemniaki. Kanibale są oburzeni. W następnej scenie poznajemy historię ewolucji ziemniaka. A same ziemniaki są przedstawione jako… uczłowieczone grubasy noszące stroje indiańskie.
Animację "Słońca" można przy odrobinie dobrej woli określić słowem "surowa". Poziomem komplikacji dorównuje tej z "Głowy rodziny", tyle że dodatkowo rysowanej niewprawną ręką dziecka. Przypuszczam, że to również miała być część gry z widzem, pokazanie, że dobra narracja uniesie nawet szkicowe rysunki. Niestety, ponieważ to pierwsze nie ma miejsca, to drugie nie jest usprawiedliwione. W efekcie "Słońce" wygląda, jakby autor robił je od niechcenia, a nie starał się tworzyć nową filmową jakość wartą pokazania festiwalowej publiczności.
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu